Home Intro 2002 nr. 2 Milo Anstadt

Milo Anstadt - Andrzej Drawicz prijs / Nagroda Andrzeja Drawicza

Op 5 juni 2000 werd inWarszawa in aanwezigheid van vele hoogwaardigheidsbekleders, waaronder de Poolse president Aleksander Kwaśniewski en zijn vrouw, voor de eerste keer de Andrzej Drawicz-prijs uitgereikt. Deze prijs is vernoemd naar de Poolse journalist, politicus en groot kenner van de Russische literatuur Andrzej Drawicz.

Andrzej Drawicz werd geboren op 20 mei 1932 in Warszawa. Hij studeerde Poolse taal- en letterkunde aan de Universiteit van Warszawa. In 1973 studeerde hij af op de Russische dichter Konstanty Paustowskij en in 1989 promoveerde hij op een studie over het werk van de Russische schrijver Michail Bulhakow. In 1951 verschenen zijn eerste literaire kritieken, van 1955-58 werkte hij als assistent bij de Literatuur Afdeling van het Polen-Sowjet Instituut. In de jaren '70 en '80 was actief in de oppositie tegen het communistische regime. Van 1989-1990 was hij hoofd van het Radio en TV Comité.

Sinds 1960 verscheen een gestage stroom publicaties voornamelijk over de Sowjet-Russische literatuur. B.v. Pisarze rosyjscy [PWN 1968], Zaproszenie do podróży. Szkice o literaturze rosyjskij XX wieku [WL 1974], Jeszcze Rosja nie zginęła..., [WSP 1988], Pocałunek na mrozie [WL 1990].

Andrzej Drawicz was de laatste jaren van zijn leven - hij stierf op 15 mei 1997 - een duidelijke aanhanger van de Poolse president Aleksander Kwaśniewski en adviseur van de Poolse premiers Józef Oleksy en Włodzimierz Cimoszewicz.

De overstap van het Solidarność-kamp naar de sociaal-democraten werd hem niet altijd door zijn oude vrienden in dank afgenomen. Gezien zijn grote kennis en vele contacten met Rusland echter was hij van onschatbare waarde voor de Poolse regering. Hoewel er sprake was van een mogelijk ambassadeursschap in Moskou is het daar nooit van gekomen.

Het begrip bevorderen voor de Poolse cultuur en het geestelijk en politiek onafhankelijk denken vormen kernbegrippen in zowel het leven en werken van Andrzej Drawicz alsook in dat van hen die door de commissie genomineerd waren voor de Andrzej Drawicz prijs. Van de ruim 30 kandidaten bleven er 4 over, de Russische Irena Nikilska, Jacek Kuron, de Duitser Karl Dedecius, en .... Milo Anstadt.

De prijs ging uiteindelijk naar Milo Anstadt. Voor zijn gehele publicistische oeuvre en het bevorderen van een beter begrip van wat er in Polen sociaal-cultureel speelt en het afbreken van vooroordelen in Nederland over Polen. Hij heeft met name gezorgd voor het tot de juiste proporties brengen van de aandacht in Nederland voor anti-semitisme in Polen.

The Warsaw Voice - News - May 25, 1997 No 21 (448) OBITUARY - Andrzej Drawicz Dies

A Polish intellectual he was an exceptional case-he loved Russia and Russians all his life, Janusz Korwin-Mikke, enfant terrible of the Polish political scene, says of Andrzej Drawicz. His words probably convey the most accurate impression of this translator and student of Russian affairs, who died May 15 at the age of 65. In his career, he was primarily concerned with bringing Polish and Russian cultures closer together, overcoming stereotypes, and breaking down barriers of mutual mistrust and enmity.

Drawicz's academic and literary output includes essays on literature, publications of works by outstanding Russian writers, guides to Russian expatriate writings, and translations of authors such as Mikhail Bulgakov, Bulat Okudzhava, Vsevolod Meyerhold and Venedikt Yerofeyev. From the 1970s onwards, he was compelled to publish a large part of his works underground. He was refused entrance to the Soviet Union on account of his volume of literary sketches entitled Zaproszenie do podróży (An Invitation to Travel), which was regarded as unorthodox at the time. Drawicz was also banned from publishing in Poland. During martial law, Drawicz was jailed as an activist with the underground democratic opposition from December 1981 until the fall of 1982.

After the political changes in Poland, Drawicz was appointed president of the Radio and Television Committee, where he is now remembered as the man who laid the groundwork for independent television journalism in Poland. He held this post for just under two years. On several occasions, there were rumors that he would become Poland's ambassador to Moscow, but he was never appointed. Instead, to the great astonishment and disappointment of a large part of the former Solidarity opposition, he became eastern policy adviser to left-wing prime ministers Józef Oleksy and Włodzimierz Cimoszewicz. At the same time, he published a series of articles, Mała lekcja rosyjskiego (A Short Russian Lesson) in a weekly publication, in which he attempted to win his readers over to his way of thinking, and condemned with unusual sharpness the phenomenon he described as a hysterical, immature anti-Russian feeling among Poles, harmful and contradictory to Poland's raison d'etat.

Throughout our modern history, we have never managed to cultivate a group of influential politicians who could be described as a pro-Polish lobby on the other side of the eastern border-whether in czarist Russia or the Soviet Union, said Drawicz in the fall of 1989 during a visit to Moscow by Poland's first non-communist prime minister, Tadeusz Mazowiecki. It's our eastern policy's biggest failure. I'd like to be around when this situation changes. Unfortunately, as Drawicz stated on more than one occasion in later years, the situation remains the same.

Witold Żygulski

Copy Right Warsaw Voice



Gazeta Plus-Minus 17.05.1997 - Pożegnanie Andrzeja Drawicza

Pochód cieni

Agnieszka Osiecka, Allen Ginsberg, Roland Topor, Piotr Skrzynecki, a teraz Andrzej Drawicz. Wszyscy już odeszli, jedno po drugim, w bardzo krótkim czasie, jakby w pochodzie cieni...

Na pozór tak bardzo różni, każde bowiem z nich czym innym się zajmowało i każda z tych postaci inaczej zapisze się w naszej pamięci. A jednak jest coś, co w moim przekonaniu ich łączyło - wszyscy bowiem, w ten czy w inny sposób, kształtowali umysłowość i wrażliwość pewnego pokolenia, jego formację intelektualną, wpłyneli na jego sposób postrzegania rzeczywistości, na rozumienie sztuki, literatury...

Chodzi o moje pokolenie, roczniki lat wojennych.

Chyba nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak wiele od nich - i im podobnych - braliśmy. Byli starsi od nas - o 5-10 lat, a każde z nich było postacią barwną, niezwykłą. Po tragicznej szarzyznie końca lat 40. i połowy lat 50., dzięki nim inaczej zaczynaliśmy postrzegać otaczający nas świat.

Ale wtedy tego nie dostrzegałem, widzę to dopiero teraz, kiedy ubywają w tak tragicznie szybkim tempie, a wraz z nimi ubywa swiata, w którym wyrosłem.

I nic już tego nie zmieni.

Maciej Łukasiewicz

Pożegnanie Andrzeja Drawicza

Była taka jesień w naszym życiu, kiedy bukwy krązyły po Europie. Tak to pożniej nazwał Wiktor Woroszylski. Rok 1987 - początek Gorbaczowowskiej pieriestrojki i literacka Nagroda Nobla dla Josifa Brodskiego. Oczy świata skierowane na Rosję i rosyjską poezję.

To Andrzej Drawicz podarował mi tamtej jesieni miniaturową ksiazeczkę zatytułowaną skromnie Wybór poezji, wiersze Brodskiego w przekładach Barańczaka, Mandaliana, Wirpszy, Woroszylskiego i, oczywiście samego Drawicza. Wydawnictwo podziemne (Oficyna Literacka 1985), ale eleganckie i czytelne. Podarował, ponieważ rozczulił go widok jedynej książki Brodskiego, jaką wówczas posiadałam. Był to najprymitywniejszy z możliwych samizdat Wolnej Walkowo-Bębnowej Drukarni Polowej im. J.P. Powielony i zszyty, rozmazany maszynopis Wierszy i poematów w przekładzie Stanisława Barańczaka wydany przez Nowa w 1979 roku. Żalość jako dzieło sztuki edytorskiej. Z drugiej strony - prawdziwy skarb.

To Drawicz najwięcej mi wtedy o Brodskim opowiedział. O ich spotkaniach przed laty w Leningradzie w słynnym póltora pokoju przy Litiejnym Prospekcie, o farsie procesu wytoczonego poecie oskarzonemu o pasożytnictwo, o zsylce i emigracji, a przede wszystkim o twórczości autora Uranii. To, co mowił, utkwiło mi w pamięci na zawsze: Poczułem, że to jest ktoś, kto będzie następca tronu w poezji rosyjskiej po Annie Achmatowej. Opisał niezwykły sposób, w jaki Brodski recytował swoje wiersze: ton modlitewny, głos rozkołysanego dzwonu.


Wszystko się sprawdziło

Andrzej Drawicz był jednym z moich nauczycieli bukw krążących po Europie. Tak jak był nim także, chociaż w innych obszarach literatury rosyjskiej, Wiktor Woroszylski. W czasach Gorbaczowa kazał mi czytać nie tylko Dzieci Arbatu Rybakowa, ale także Ogoniok i tolstyje żurnaly. Posłuchałam go. Czytałam, nieraz z mozołem, opowiadania, relacje historyków, wyciągi z archiwów. Nie żałuje i wdzięczna jestem Andrzejowi, ze mnie do tych lektur popychał. Dzięki nim z pierwszej ręki dowiadywałam się, czym są glasnost i pieriestrojka, które przyjmował z takim entuzjazmem i nadzieją.

Autor Sporu o Rosję i Pocałunku na mrozie nie był typem belfra wykładającego ex cathedra. Swoją wiedzą o Rosji i jej kulturze dzielił się z naturalną swobodą i z wdziękiem. Słuchało się go i czytało z przyjemnością, bez przymusu. Zachęcał do pozbywania się uprzedzeń, odrzucania stereotypów, cieężkich kompleksów i polskich wyższości w patrzeniu na Rosję. Nie wiem, ilu ludzi otworzył na ten kraj. Myślę, że wielu. W jego oczach historia literatury rosyjskiej okresu radzieckiego była historią początkowego wspólistnienia prawdziwej i fałszywej świadomości, a potem stopniowego wyzbywania się elementów fałszu. Z pomocą Drawicza dowiadywaliśmy się, jak to się odbywało. Kto ma na pólce ułożoną przez niego antologię Wolnej literatury rosyjskiej, wie, co mam na myśli.

Wiedza Drawicza o Rosji nie była teoretyczną wiedzą książkowego mola. Z powodu związków rodzinnych i przyjacielskich często jeździł do Moskwy. Wielu spraw dotknął osobiście, wiele widział na wlasne oczy. A jednak zdarzało się, że jego znajomość wschodniego sąsiada kwestionowano. - Drawicz zna - usłyszałam pewnego razu opinie - tylko inteligencką Rosję. Kuchnie dysydentów, w których rozmawiało się do rana po duszam, idealizuje Rosję. Lekceważy zagrożenia i z przesadnym optymizmem ocenia postępy demokratyzacji.

Urok osobisty Drawicza był znany. Wdzięk, pełen tolerancji uśmiech, umiejętność prowadzenia rozmowy. Poczucie humoru połączone z fenomenalną pamięcią: wiersze, i polskie, i rosyjskie, cytował kilometrami. Bon mot na każdą okazję. Elegancja. Tak go pamiętam. Był pierwszym człowiekiem, który pocałował w rękę moją kilkuletnią córkę, ku jej zdumionemu zachwytowi. Kiedy przez kilka tygodni musiałam siedzieć w domu z nogą w gipsie, odwiedzał mnie z tolstymi żurnalami pod pachą i na pociechę deklamował kawałki z Gałczyńskiego. Był ciepły i serdeczny.


A jednak ten niewątpliwy urok osobisty nie gwarantował mu całkowitej akceptacji, nie ustrzegł go przed popadaniem w konflikty i zerwaniem z dawnymi przyjaciólmi. Przyszły rzetelny biograf Andrzeja Drawicza odnotuje długą listę tych, których stracił po drodze. Z którymi się gwałtownie śpierał, których, być może, zawiódł, albo którymi sam poczuł się rozczarowany.

Ostatnie kilka lat. Dawny uczestnik demokratycznej opozycji i podziemnego ruchu wydawniczego, internowany w stanie wojennym, potem pierwszy prezes telewizji w nowych czasach, za rządów premiera Mazowieckiego, zostaje doradcą do spraw polityki wschodniej dwóch premierów z formacji, która sama siebie określa jako socjaldemokratyczna, Oleksego i Cimoszewicza. Niesłychanie krytyczny wobec Lecha Wałęsy jako prezydenta - jego słynny felieton w Plusie Minusie, w którym domagał się, aby Wałęsa ustąpił z urzędu! - poparł Aleksandra Kwaśniewskiego.

Zmienił barwy. Zmienił lamy. Nazwisko Drawicza juz wcześniej zniknęło z Kultury paryskiej, póżniej także z Tygodnika Powszechnego, ostatnio pisywał chyba tylko do Przeglądu Tygodniowego. Jego drogi z wieloma dawnymi przyjaciólmi całkowicie się rozeszły.

Jak mu się z tym zyło? Czy był szcześliwy w ogóle i zadowolony z życia? Nie wiem. Przestał wpadać na pogawędki, nie zachodził do naszej redakcji. Widywałam go ostatnio już tylko na Solidarnościowych pogrzebach, na które wiernie stawiał się z bukietem róż. Jego wysoka, chuda sylwetka widoczna była na Powązkach z daleka.

Ostatnim utworem zamieszczonym w książeczce, którą mi przed dziesięciu laty podarował, jest Kolędą stanu wojennego dedykowaną przez Josifa Brodskiego Wiktorowi Woroszylskiemu i Andrzejowi Drawiczowi. Wiersz, który ich na zawsze polaczył. Przynajmniej w historii literatury.

Brodski zmarł w styczniu 1996, Woroszylski we wrześniu 1996, Drawicz w maju 1997.

Jak oni się wynoszą... Jak oni się wynoszą...

Elżbieta Sawicka



Gazeta Plus-Minus 15.05.1999 - W kuchennych salonach Rosji

W drugą rocznicę śmierci Andrzeja Drawicza: O swojej wiedzy mówił - ułamkowa, o swojej pozycji - outsider

Andrzej Drawicz: Rosja udzieliła mi najlepszej cząstki siebie

Dziś przypada druga rocznica śmierci Andrzeja Drawicza

Zapamiętano go głównie jako przewodniczącego Komitetu Radia i Telewizji w czasie rządów Tadeusza Mazowieckiego, jako opozycjonistę i niestrudzonego mediatora w sprawach polsko-rosyjskich. Natomiast jego działalność i kariera naukowa pozostają w cieniu, zupełnie niezasłużenie.

Urzeczony Rosją jeszcze w latach 50., sam absolwent polonistyki, niestrudzenie popularyzował rosyjską kulturę, tłumaczył poezję, prozę, wielu twórców znał osobiście, umiał dostrzec w debiutantach ich talent i wielkość. Marzył o zbliżeniu Polaków i Rosjan poprzez kulturę i marzenie to sam wytrwale realizował. W latach 60. w serii Omega pokusił się o zarys dziejów współczesnej literatury radzieckiej Literatura radziecka 1917-1967, Warszawa 1968), a po trzydziestu latach zmobilizował zespół do napisania Historii literatury rosyjskiej XX wieku).

Doktoryzował się na podstawie pracy o Konstantym Paustowskim, zaś o tytuł doktora habilitowanego ubiegał się przedkładając książkę o Michaile Bułhakowie.

Jako nauczyciel akademicki dał się poznać w Krakowie, na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie wykładał w latach 80., aż do objęcia posady w rządzie. Spotykał się z młodzieżą nie tylko jako wykładowca, lecz także jako prelegent i popularyzator. Z potrzeby dzielenia się swoim doświadczeniem ze współczesnymi powstawały autobiograficzne książki Andrzeja Drawicza - jedna o Rosji, jego Rosji ( Pocałunek na mrozie, 1990), druga o okresie internowania Wczasy pod lufą (1997). Poniższy tekst stawia sobie za cel przypomnienie, zrozumienie Andrzeja Drawicza poprzez jego książkę Pocałunek na mrozie.

Jak o żelaznym wilku...

Pocałunek na mrozie, zadedykowany Mojej żonie Wierze, pisał w latach 1987-1988. Zamiarem Drawicza było podsumowania swych własnych związków z Rosją. Odpowiadał też na wyraźne zamówienie społeczne, gdyż, jak twierdził, młodzież wiele rzeczy przyjmowała z niedowierzaniem, a nawet brakiem rozeznania, a uważał, że tak być nie powinno.


Zaczęło się od najbanalniejszej refleksji: że czas upływa i moje pokolenie się starzeje. Z tego zaś wynikało, że ludziom młodszym, z którymi miałem ustawicznie do czynienia, spory fragment mojego świata nie był dany w żadnym doświadczeniu. A już świata rosyjskiego podwójnie, z racji jego obcości i egzotyczności. Słuchano o nim jak o żelaznym wilku.

Jednakże Pocałunek na mrozie ukazał się drukiem w 1990 roku, a dystrybucja rozpoczęła się na dobre w następnym roku, czyli wtedy, gdy przez tak zwane demoludy przetoczyła się już fala aksamitnych rewolucji, a ZSRR, czego, jak wiadomo, nie przewidział nikt, w tym także sztaby sowietologów, przestał istnieć. Wtedy, w 1988 roku, Rosjanie jeszcze walczyli w Afganistanie, jeszcze był u steru Gorbaczow, jak pamiętamy, ceniony bardzo przez Andrzeja, a Jelcyn, podówczas pierwszy sekretarz Moskwy, pozbawiony został akurat swej funkcji i wyglądało to na definitywny koniec jego kariery. Andrzej pisał wtedy o Jelcynie, że miał w sobie syberyjski napór, odnowicielską energię, niekonwencjonalny styl bycia; lubił ruszać incognito w miasto, słuchał ludzi, ruszył z posad zasiedziały i skorumpowany aparat i był przezeń odpowiednio znienawidzony. Przyszłość odsłoni znaczenie tej smutnej historii.

Cała ta książka przez to właśnie, że napisana była z zupełnie innej, to znaczy w 1991 roku nieaktualnej perspektywy, sama, zanim zaistniała, stała się jak gdyby nieaktualna. Piszę, jak gdyby, ponieważ dzisiaj, znowu pod koniec kolejnej dekady, publikacja ta, jak sądzę, ujawnia inne swoje walory, i to co najmniej z dwóch powodów.

Tamte czasy, tamte wybory

Po pierwsze, ze względu na wartość poznawczą. Pokazuje tamte czasy, tamte wybory. Andrzej Drawicz opisuje własne fascynacje ideologiczne i literackie (Majakowski), a potem wyjazdy do Rosji, po raz pierwszy, jak już wspomniałam, w 1957 roku z okazji Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. Następny wyjazd, zakończony małżeństwem z Rosjanką, miał miejsce w 1963 roku i dał początek dalszej serii podróży, także do Gruzji i na Litwę, choć Andrzej podkreślał, że nigdy nie był w Rosji dłużej niż sześć tygodni. To zastrzeżenie było mu potrzebne, by unaocznić, iż jego związek z Rosją jest inny, niż w większości polskich przypadków, to znaczy, iż nie był Rosją biograficznie i genetycznie obciążony. Innymi słowy, chciał, by wiedziano, iż nie był na Rosję skazany, lecz że ją wybrał sam. Potem w latach opozycyjnej działalności Andrzeja nastąpił dwunastoletni okres, kiedy nie mógł do Rosji jeździć. Po tej długotrwałej przerwie zawitał w 1987 roku do swej ukochanej Moskwy ( miasto, które lubię, jak rzadko które) i wpadł na parę dni do Wilna. Na miejscu weryfikował swe komentarze o pierestrojce, jakie umieszczał na łamach Tygodnika Powszechnego. Jego ówczesny entuzjazm najpełniej ilustruje powtarzane przez niego czyjeś spostrzeżenie, że tłum rozpadł się na twarze. Andrzej oprowadza też czytelników po Arbacie, po Bułhakowowskim Kijowie i Moskwie.


Być może książka miała być pierwotnie alfabetem. Forma ta akurat zaczynała być modna. W 1985 roku Agnieszka Osiecka opublikowała swych Szpetnych czterdziestoletnich, furorę zrobił też Alfabet Kisiela. (1990), swój Alfabet pisze też Jerzy Urban (1990). A tak właśnie, czyli alfabetycznie, został skomponowany rozdział książki Drawicza pt. Twarze moich przyjaciół. Oprócz znanych (Jurij Dombrowski, Jurij Trifonow, Josif Brodski) pojawiają się też nieznani (Borys Bałter i Ilja Zwieriew). Nie trzeba dodawać, że i jedni, i drudzy byli dla niego jednakowo ważni. Podobnie jest w rozdziałach Dwa spotkania oraz Mieć dobrą wdowę. A propos tego ostatniego fragmentu, takiego pomysłu dotąd nie miał nikt - historia literatury widziana poprzez pryzmat losów wdów zabiegających o pozycję zmarłego męża, a czasem i o swoje miejsce w literaturze.

Pocałunek na mrozie ukazuje także, a może przede wszystkim, samego Andrzeja Drawicza. Przy całej swojej niepowtarzalności, jawi się nam w tej książce jako przedstawiciel pokolenia STS-u. Pokolenie to cechowała wieczna młodzieńczość, otwartość, optymizm, wola aktywnego uczestnictwa w rzeczywistości, a także gotowość do permanentnych zmian wokół siebie i w sobie.

Nie karcił i nie osądzał

Po drugie, książka ta artykułuje pewien model postawy wobec życia i to właśnie, być może, będzie dla dzisiejszego czytelnika wartością niezależną od poznawczych zalet publikacji. Drawicz jawi się tutaj jako inteligent, intelektualista, który dzieli się swoimi doświadczeniami z tymi, co zechcą go słuchać. Ma swoją wizję, ale jej nie narzuca, jest nauczycielem, przewodnikiem, doradcą. Ostrzega, wskazuje; nie karci, nie osądza ( przypominam o zasadzie wstrzymania się od łatwych potępień. Ja sam nauczyłem się przy tym pierwszym spotkaniu..., że w tamtym kraju nie można bezwzględnie potępiać nikogo prócz podleców i zawodowych donosicieli). Przestrzega też, iż my, Polacy, mamy wypaczony obraz Rosji ze względu na swoją polską perspektywę. Oczywiście, że nie nawołuje do wyrzeczenia się tej perspektywy, lecz jedynie do tego, by o niej pamiętać.

Przy swojej ogromnej wiedzy żywił jednocześnie wielką pokorę wobec poruszanych przez siebie tematów i podkreślanie tego też było częścią jego programu. O swojej wiedzy mówił - ułamkowa, o swojej pozycji - outsider. Miał też świadomość swojego własnego, drawiczowego skrzywienia. To, że bywa inaczej, niż opisywał, komentował następująco: Możecie to również nazwać ograniczeniem i zakłóceniem proporcji; zgodzę się. Moja Rosja jest właśnie taka: bardziej z dobra.


Nauki niejednoznaczności

Fenomen Andrzeja polegał też, jak sądzę, na tym, iż dokonując zdecydowanych wyborów, miał przy tym świadomość, że oprócz bieli i czerni istnieją także różne stopnie intensywności tych barw. Jak rzadko kto umiał odbierać świat w kategorii niejednoznaczności. Sam przyznawał, że szczególnie intensywne nauki niejednoznaczności odbierał właśnie w Rosji.

Pokazuje, jaką drogę przebył i nie odbiera nikomu prawa do wytyczania własnych ścieżek. Nie wiem, czy Pocałunek na mrozie miał nosić pierwotnie inny tytuł. Wiem natomiast, że film oparty na jego kanwie miał się nazywać Moja Moskwa (ostatecznie nosi tytuł Moskwa jak las, reż. Wiesław Romanowski). Andrzej Drawicz kilkakrotnie powtarza w tekście moja Rosja. W ten sposób oczywiście zakłada też, że Rosja może być inna, czyli także - twoja.

Sam zadbał o to (nawet, zdaje się, z pewną przesadą), żeby jego Rosja nie była Moskwą turystycznych standardów. Chciał w niej wytyczać swoje własne szlaki. Mówił także Rosja to mój zawód.

Jeśli gdzieś nie był, to nie przypadkiem, lecz w pełni świadomie. A więc nie był na Kremlu, nie był w cerkwi Wasyla Błogosławionego, w Mauzoleum Lenina, nie chadzał do muzeów. Aż nie chce się wierzyć, że nie był ani razu w Teatrze Wielkim, ani też w Mchacie. Programowo nie zwiedził Władimira i Suzdala.

Gdzie zatem bywał? Bywał w prywatnych mieszkaniach, do których trafiał przekazywany jak gdyby z rąk do rąk, jak w sztafecie, poprzez wzajemnie polecających go sobie literatów. Andrzej określa się nawet narkomanem rosyjskich domowych spotkań. W mieszkaniach zaś kierował się do kuchni i szukał tam nie tylko wiedzy o Rosji wykładanej przy mniej lub bardziej sutym poczęstunku, lecz przede wszystkim tego wymarzonego emocjonalnego stanu, który by można nazwać braterstwem dusz. Przyznaje, że po odejściu z STS-u brakowało mu środowiska do wymiany myśli i że odnalazł je w rosyjskich, nie pozbawionych rytuału, salonach kuchennych. Czule wyznaje kuchniom: O, wy, moje uniwersytety..... Andrzej był człowiekiem bliskiego, autentycznego kontaktu. Nie opisuje w książce niczego, czego by sam nie widział i nie przeżył.


Najlepsza cząstka Rosji

Rzuca się w oczy sposób, w jaki oglądał świat. Zmysłowo, głównie poprzez zmysł dotyku. Pisał, na przykład: tłum był szorstki, ale wewnętrznie ciepły; dźgano nas Kottem, Ważykiem, Kołakowskim, Hłaską; szczuto, duszono, pastwiono; zebranie kamieniowało zaocznie i jednogłośnie Borysa Pasternaka; uwiera mnie własna małoduszność; szpic stalinowskiej pagody bódł niebo.

Przy okazji można się delektować piórem Drawicza, gdy kreśli celne, trochę także karykaturalne portrety swoich znajomych:

Masywnoszczęki, z cierpkim poczuciem humoru (...) czerwony Hemingway, Wasia Aksionow; melancholijny Żora Władimow (...) skrywający intelektualną finezję pod aparycją portowego tragarza; niby niezapominajki w spirytusie, oczy Włodzimierza Maksimowa; Lew Sławin o twarzy dobrego, frasobliwego szympansa; wyglądał jak żydowski szlachcic z dobrego rodu; promienny uśmiech eksgenerała wydawał mi się zawsze grymasem kocura na diecie.

Właśnie język i styl stanowią także osobliwość tej książki. Jest to styl ekspresyjny, wynalazczy na sposób poetycki.

Najważniejszą funkcję pełni w tym względzie wyszukany epitet: janczarska świadomość, polifonia rejwachu, egzekucyjne oko, głębinowo trafne słowo, girlandy tekstów, gazelopodobna Maja Plisiecka, moczymordowe beztalencie, kołysząca się i przepływająca ławica twarzy niesłychanej piękności. Można by powiedzieć, że Andrzej był w tym względzie dłużnikiem Majakowskiego. Jeśli nawet tak, to nie było to naśladownictwo, lecz twórcza inspiracja.

Andrzej Drawicz wyręczał się metaforą jak wytrawny poeta także wtedy, gdy korzystał z cudzych poetyckich słów - Moskwa jest jak las (to z Trifonowa), a Rosja - jak pocałunek na mrozie (to Chlebnikow). Cytatami sypał, jak z rękawa i za ich pomocą opisywał świat. Pamiętamy, jak mówił Gałczyńskim, a także jego słynne Bułhakowowskie: Wszystko będzie jak należy - tak już zbudowany jest ten świat. Umiał budować siebie z innych i nieprzypadkowo właśnie coś takiego powiedział o swojej więzi z Rosją: Rosja udzieliła mi najlepszej cząstki siebie. Od tej pory jakoś do niej należę, nosząc ją zarazem w sobie.

Halina Waszkielewicz

Autorka jest rusycystką, doktorem habilitowanym, pracuje w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego.


Copyright © Rein Bakhuizen van den Brink
Last updated on 17 september 2006

Home Intro 2002 nr. 2 Milo Anstadt